Kiedy wydawało mi się, że odkryłem najważniejsze źródło wiedzy o tym, jak doprowadzić organizm do zdrowia, jak je zachować bez potrzeby okresowego leczenia, stwierdziłem, że to koniec poszukiwań – książki Józefa Słoneckiego były wyjątkowe i nie do podważenia jeśli chodzi o zawarte w nich argumenty. Faktycznie zawarta tam wiedza porażała zarówno uczciwą prostotą, jak i momentami trudnymi wnioskami natury biologiczno-medycznej. A stosowanie zasad zdrowego żywienia, rozumienia problemów współczesnego zatoksycznienia świata, a co za tym idzie organizmu, wydało mi się oczywistą ścieżką, w kierunku której należy podążać w sensie obrony przed owymi zanieczyszczeniami/toksynami (i nie zmieniłem zdania do dziś). Spędziłem też jakieś 3 lata na forum powiązanym z treścią książki „Zdrowie na własne życzenie” współprowadzonym przez jej autora, gdzie mogłem się przekonać, że nie tylko moje i mojej rodziny doświadczenia potwierdzają poprawę stanu zdrowia – podobne relacje nadchodziły od sporej części zaangażowanych w stosowanie reguł dbania o zdrowie proponowanych przez Józefa Słoneckiego.
A jakie to reguły? Sporo tego, co nie znaczy, że jakieś to skomplikowane w stosowaniu codziennym. Ot trochę reguł żywieniowych (w tym unikanie żywności przetworzonej, ale i nie popadanie w paranoję wyszukiwania najbardziej przyjaznego pożywienia). Do tego dwa podstawowe czynniki: stosowanie codzienne prostej mikstury oczyszczającej (łagodnie, bo rozłożone w czasie oczyszczanie i naprawianie mikroubytków układu trawiennego) oraz koktajlu błonnikowego (genialne połączenie łatwych do strawienia warzyw i owoców połączonych z ich naturalnym błonnikiem (czego często brak w sokach z sokowirówki) oraz dodatkiem zmielonych nasion dodających zarówno błonnik jaj i NNKT, ważny składnik diety). A leki, zioła, suplementy? Tylko w wyjątkowych, ściśle uzasadnionych przypadkach, jedyny wyjątek to według Słoneckiego ogólny niedobór jodu u osób, które nie mieszkają w pasie nadmorskim – i tu należy suplementować jod w postaci keplu (tabletki produkowane z wodorostu, jakim jest morszczyn pęcherzykowaty).
Do innych wyjątków, do których i ja musiałem się dostosować, to niedobory magnezu z charakterystycznymi objawami, które ustąpiły po dłuższej suplementacji według zaleceń Słoneckiego (a raczej według ulotki preparatu Slow-Mag zawierającego chlorek magnezu w wersji dojelitowej).
Muszę przyznać, że te zalecenia sprawiły, że nie musiałem od tamtej pory (a minęło ponad 9 lat używania mikstury oczyszczającej, a wcześniej jeszcze 1 rok bez objawów dzięki skorzystaniu z innych niekonwencjonalnych metod leczenia, łącznie zatem ponad 10 lat) stosować żadnego antybiotyku, czy innych aspiryn i tym podobnych wynalazków z tzw. Big Pharma (ogólnoświatowej mafii farmaceutycznej). Muszę przyznać, że jednak nie w 100% pozbyłem się dolegliwości (może nie są jakoś mega uciążliwe, a raczej drobne, ale wygląda na to, że nadal coś tam w organizmie mam zablokowane i sam nie potrafi się odblokować, żeby przestawić na właściwsze tory).
Jako że na początku swojej drogi do zdrowia eksperymentowałem trochę z różnymi kuracjami, to mam pewne rozeznanie i doświadczenie choćby w odróżnianiu czegoś niepokojącego od nadmiernych objawów oczyszczania, które określa się mianem reakcji Herxheimera (pisałem o tym w czwartej części tego cyklu).
Po wielu latach organizm wydawał się wystarczająco oczyszczony, aby nie obawiać się pojawienia się takiej reakcji, postanowiłem więc go przetestować i wdrożyć jednocześnie wiele kuracji wspomagających oczyszczanie, w tym tych opisywanych przez Słoneckiego (jak koktajl cytrynowy przez 3 miesiące – do tego z dodatkiem ostropestu, ssanie oleju przez pół roku, leczniczą dawką Citroseptu), jak i tych, których raczej nie popiera (suplementacja w pigułkach drożdżami piwnymi, czosnkiem, witaminą B3, preparatem Candida Clear w dawce przekraczającej maksymalne zalecenia dzienne, kroplami nalewki bursztynowej i olejku z oregano, srebrem koloidalnym, do tego magnez bez witaminy B6) – łącznie można było tym obdzielić jakieś 10 początkujących w oczyszczaniu osób (Słonecki tym ludziom na początku drogi zawsze odradza łączenie metod, bo zwykle jest to zbyt intensywne działanie prowadzące szybko do reakcji Herxheimera). I muszę przyznać, że na moim organizmie nie zrobiło to większego wrażenia, ani wzmożonego oczyszczania, ani też poprawy w zadawnionych problemach, które jeszcze pozostały do usunięcia.
Pod koniec tych kilkumiesięcznych wzmożonych działań postanowiłem jeszcze dołożyć coś znanego z początków poszukiwań drogi do zdrowia, a co polecała mi pani doktor zajmująca się Bicomem jako lek pierwszego rzutu na każdą uciążliwą dolegliwość (o tym było w trzeciej części). Chodzi o lek izopatyczny firmy Sanum (to pewna odmiana leków homeopatycznych) o nazwie Fortakehl D5 w tabletkach. Tak, dla sceptyków to drogie wersje pigułek z samym cukrem mlecznym – najważniejsze, że to w jakiś magiczny sposób działa – w mojej ocenie na poziomie informacyjnym (modne ostatnio hasło: medycyna informacyjna), czyli uruchamia w organizmie jakieś procesy samoleczenia, jest jakby detonatorem. Przed dziesięcioma laty miałem z tym lekiem pozytywne, wręcz spektakularne doświadczenia. Od tamtej pory podrożał jeszcze o jakieś 50% i obecnie kosztuje około 50 zł za opakowanie na 10 dni kuracji, owszem drogo, ale to i tak mniej, niż jedna wizyta prywatna u byle jakiego lekarza. Nie wszędzie można ten lek dostać, a poza tym jest na receptę, choć jako niby pozbawiony skutków ubocznych (według medycyny konwencjonalnej nie zawiera trucizn w dawkach mogących zaszkodzić, bo D5 oznacza rozcieńczenie 1:100 000 substancji czynnej Penicillium roquefortii) można go kupić bez okazania recepty w aptekach specjalizujących się w sprzedaży produktów homeopatycznych. Co ciekawe owa medycyna konwencjonalna u nas w Polsce prowadziła badania kliniczne tego i innych preparatów izopatycznych, wykazując skuteczność kompleksu leków firmy Sanum nie gorszą od antybiotyku przy testach grup osób narażonych na infekcje po wyrwaniu zęba (zwyczajowa procedura sugeruje po takim zabiegu profilaktycznie zastosować antybiotyk, bo ryzyko infekcji bakteryjnej i wystąpienia stanu zapalnego jest wysokie). Akurat mieszkam jakieś 500 metrów od tej kliniki, ale to już czysty przypadek. Według opisu: Fortakehl otrzymuje się z pleśni Penicillium roquefortii, ale nie ma on charakteru antybiotyku, gdyż nie zawiera kwasu penicylinowego, nie wywołuje alergii (jak antybiotyki b-laktamowe), nie zaburza flory bakteryjnej, nie działa hepatotoksycznie, nie powoduje powstawania szczepów opornych na penicylinę. Fortakehl jest używany w początkowej fazie terapii przywracającej symbiozę organizmu, szczególnie w przypadku zakażeń grzybiczych. Stosowany jest w celu odbudowania saprofitycznej flory bakteryjnej, która została zniszczona w następstwie przebytych chorób, takich jak: stany zapalne jelit, żołądka, biegunki, wymioty, choroba wrzodowa żołądka i dwunastnicy, grzybice jelit, pochwy, skóry.
Ale wrócę do mojej zintensyfikowanej kuracji – po dołączeniu Fortakehl D5 coś się ostro ruszyło i uznaję to za kolejne doświadczenie pozytywne działania informacyjnego tego leku (poprzednie zastosowanie 10 lat wcześniej zlikwidowało uciążliwy objaw też po pierwszej tabletce, a dodam, że był to nawrót tego objawu, przeciwko któremu wcześniej lekarze zdecydowali się wykorzystać skalpel). I tu apel do czytelników, jeśli nigdy nie wdrażaliście metod oczyszczania organizmu, który z pewnością jest mocno zatoksyczniony, to nie łudźcie się, że jakaś magiczna pigułka z cukru rozwiąże wszystkie Wasze problemy. Najpierw działamy spokojnie długofalowo w kierunku oczyszczenia organizmu, dopiero potem staramy się o kolejne metody pobudzenia organizmu do działania! A jakie to były te moje objawy pobudzenia? Organizm sam najlepiej wie, czym ma się zająć w pierwszej kolejności i nie zawsze jest to ten problem, który my chcemy rozwiązać. Po 3 godzinach od zażycia pierwszej tabletki Fortakehlu (korzystając cały czas z kilku metod oczyszczających), podczas pogodnego ciepłego dnia, idąc szybkim krokiem (miałem umówione spotkanie w urzędzie) nagle poczułem z tyłu przeszywający ból promieniujący w okolicach łopatki, na tyle silny, że musiałem mocno zwolnić kroku, próbując jakoś zmieniać pozycje, sprawdzając w której z nich będzie mniej bolało – a że miejsce było niedostępne dla moich dłoni, to nie mogłem tego rozmasować. W mojej ocenie puścił jakiś punkt złogów (coś jak po silnym rozmasowaniu najbardziej bolesnego miejsca, które wyczuł dobry masażysta) – do wieczora jeszcze odczuwałem ten ból, choć w znacznie mniejszym nasileniu, oszczędzając się, żeby nie wzmagać jeszcze bardziej objawów. Drugi dzień – pojawiła się opryszczka (wg Słoneckiego jeden z najczęstszych pozytywnych oznak oczyszczania). Zwykle bywają one już od wielu lat u mnie łagodne i prawie niezauważalne, tym razem wyglądało to dziwnie, bo zaczęło się od dolnej wargi, po jakimś czasie poszło dalej w linii prostej na górną wargę, a kolejnego dnia doszło aż do wnętrza nosa – wszystko w jednej linii pionowej, choć niezbyt boleśnie to odczuwałem. Kolejny dzień – pojawił się ból w małym palcu nogi, który przypomniał mi solidną kontuzję sprzed pół roku, najwyraźniej organizm uznał, że jest tam jeszcze coś do regeneracji, ból nie był mocno intensywny i po jakiś 2-3 dniach minął. Dość dużo objawów jak na 3-4 dni (przez poprzednie miesiące zero objawów), żeby uznać to za przypadek – to bezpośrednia konsekwencja reakcji poprawnie funkcjonującego układu odpornościowego na tajemniczy sygnał pochodzący z cukrowej tabletki Fortakehl D5. Więcej objawów się nie pojawiło i ogólnie zakończyłem ten intensywny etap multioczyszczania, po którym przyszedł etap eksperymentów, o czym więcej w kolejnej części tego cyklu.
Bardzo fajny blog! 🙂
Dzięki!