Zacznijmy od dwóch słów w języku angielskim i ich tłumaczeń (google translator): współodczuwa tłumaczy jako sympathizes oraz współodczuwanie jako compassion. No dobrze, a teraz w drugą stronę: zarówno sympathizes jak i compassion przetłumaczone zostaną na współczucie.
To pokazuje jak ubogi jest nasz język w interpretacji – a może to nie tak? Wszak znamy słowo współodczuwanie (choć Word2000 nie ma go w swym słowniku języka polskiego – jakby to było jakieś zakazane, czyżby teoria spiskowa?). Poruszyłem ten temat z powodu tego, że w niektórych tłumaczeniach książek rozwoju osobistego ten właśnie problem się pojawia – złego tłumaczenia, a raczej niewłaściwej interpretacji słów. Niestety u nas przyjęło się, że słowo współczucie oznacza (słownik języka polskiego sjp.pl) „litość okazywaną osobie cierpiącej, nieszczęśliwej; uczuciową solidarność z osobą nieszczęśliwą” – i tak większość osób to odbiera, wyłącznie w smutnych i nieszczęśliwych chwilach (pogrzeby, ciężkie choroby).
Tymczasem autorzy książek często używają tego słowa w znaczeniu pozytywnym, chodzi bowiem o wspólne odczuwanie i to nie tylko w sytuacjach smutnych, ale i codziennych, radosnych. Ma to mieć charakter jednoczenia się z drugą istotą i wspólnego odczuwania jego emocji lub dzielenia się własnymi – osiąganie jedności emocjonalnej, czyli przyjmowanie odczuć w ten sam sposób. Nie mylmy więc takich sformułowań z litością, jeśli nie są wypowiadane lub opisywane w kontekście smutku typu „współczuję Ci”.
Znacznie lepszą i bardziej wyważoną definicję umieszczono w Wikipedii „stan emocjonalny, w którym jeden człowiek solidaryzuje się z inną osobą, współodczuwa” – i tej wersji się trzymajmy!